Skok w przeszłość. Jak odkrywaliśmy Zawał. Część XI

Utworzono: wtorek, 10, styczeń 2017 Zbigniew Rysiecki

Kolejnym trudnym problemem było podjęcie decyzji o udostępnieniu jaskini dla zwiedzających. Postanowiliśmy, że udostępnimy jaskinię dla ruchu jaskiniowego ale dopiero po prawidłowym zabezpieczeniu zawaliska w Zawalonej Studni. Niewielka kubatura najciekawszych partii powoduje, że jaskinię można zwiedzać w niewielkich zespołach (ustaliliśmy, że będą to zespoły trzyosobowe poruszające się zawsze z przewodnikiem informującym o strefach zagrożenia i strefach ochrony). Zadania zorganizowania obsługi ruchu zwiedzających podjęły się „Ela” i „Ola”. Nie zazdroszczę im tego zadania. Podjęły się także zadania przekazywania informacji o naszych działaniach. Ażeby przerwać środowiskowe plotki o naszej eksploracji zaprosiliśmy do współpracy Maćka Pawełczyka, który na stronie internetowej napisał o działaniach w „Zawale” a także przygotował krótką prezentację i pokazał ją na Speleokonfrontacjach.{jcomments on}

Jednak po speleokonfrontacjach dziewczyny uznały, że przekaz „Maćka” jest, delikatnie mówiąc, nierzetelny. Trochę to wyglądało jakby chciał stworzyć wrażenie, że to co się dzieje pod „Zawałem” to efekt działalności grupki ludzi skupionych od jakiegoś czasu wokół niego. Dziewczyny postanowiły stworzyć naszą własną stronkę na facebooku, którą nazwaliśmy „Jaskinia Zawał – reaktywacja” na której będziemy informować w luźny sposób o bieżących wydarzeniach pod „Zawałem”. Postanowiliśmy także uruchomić stronę internetową „www.jaskiniazawal.pl” - tym zajął się „Tomek” (Tomek Graban), który dołączył do naszego zespołu. Zaczęliśmy wpuszczać do „Zawału” pierwsze zespoły zwiedzających. Trochę to było uciążliwe, bo każda taka wizyta zmuszała nas do przerwania prac i poświęcenia trochę czasu gościom ale uznaliśmy, że trzeba znieść drobne niedogodności aby pokazać światu naszą perełkę. Miedzy wizytami gości intensywnie kopaliśmy w Zawalonej Studni. Mocno wspomagała nas w tym czasie ekipa przyjeżdżająca z Maćkiem Pawełczykiem. I działania tej ekipy zaburzyły rytm naszych prac. Chłopcy wybrali zawalisko zbyt szeroko. Zwykle ja pilnowałem, aby wykop miał właściwe rozmiary i pozwalał na zbudowanie zabezpieczeń stabilizujących zawalisko. Ale kiedyś zdarzyło się, że musiałem być w Katowicach. Gdy „Stiv”, który w ostatnim czasie specjalizuje się w wyciąganiu urobku z jaskini, zjechał i zobaczył wykop, natychmiast przerwał prace i zadzwonił żebym przyjechał. Przyjechałem, zobaczyłem, przegrałem. Chłopcy, oczywiście chcąc zrobić dobrze, wybrali zawalisko zbyt szeroko i naruszyli jego stabilność. Nieznacznie. Ale w takiej sytuacji nie da się wrócić do stanu poprzedniego. Zawalisko zaczęło nam płynąć. Nie da³o się go zabezpieczyć. Mogliśmy tylko wybierać szerzej i szerzej. Podczas gdy do tej pory kopaliśmy studnie o średnicy około 1 metra to teraz zmuszeni byliśmy wybierać studnię o średnicy około 3 metrów. To znaczyłoby, że aby zdobyć 1 metr głębokości, musieliśmy wybrać około 10 razy więcej kamiennego gruzu. Oczywiście, że nas to nie zniechęciło. Od dawna braliśmy taki wariant pod uwagę. Szczególnie gorącym zwolennikiem takiego wybierania zawaliska, od dawna był „Jacek”. Zaczęliśmy więc szeroko od góry. Zeszliśmy około 2 metry w dół. Pokazały się ściany z pięknymi naciekami. Ale od strony północnej spodziewaliśmy się ściany a okazało się, że tam jest zawalisko. Na przekroju zawaliska widać było dwie warstwy humusu pokazującego dawne poziomy spągu, prawdopodobnie z okresu eksploatacji szpatu. Najgorsze było to, że to zawalisko „płynęło” w dół. Świadczyły o tym kolejne drobne obwały. Z niepokojem patrzyłem jak powiększa się pustka pod wantami tworzącymi strop naszej salki. Trzeba było je zabezpieczyć. Zacząłem od podwieszenia ich do stropu i nawzajem do siebie. Nie wyszło to najlepiej bo w pewnym miejscu powstała pustka, której moje śruby rzymskie nie obejmowały. Uzupełniłem to obudowy drewnem. Oklinowałem obudowę. We wszystkim wspomagały mnie „niegodziwe baby”. „Stiv” tytułuje tak wszystkie dziewczyny, niezależnie od tego czy niegodziwość jest im dowiedziona czy nie. Zdaje się, że chodzi tu o niegodziwość potencjalną, która w nich drzemie i zawsze ukierunkowana jest przeciwko interesom męskiej części ekipy [Klasyczna projekcja. To napisałam ja, Ola]. „Ela” i „Ola” podając mi narzędzia, uważnie przyglądały się co robię. Zastanawiałem się czy następne piętro obudowy zrobią już same. Faceci jak zwykle siedzieli na powierzchni i regenerowali się [jak na godziwych facetów przystało, to znowu napisałam ja, Ola]. Cała operacja trwała pełną szychtę. Następnego dnia wróciliśmy do wybierania kamieni. Dobrze szło. Tylko zmęczenie rosło. Po całym dniu pracy byliśmy o 1 metr niżej. Już nie dostawaliśmy do naszej tyrolki, po której wiaderka wędrowały w górę. Musieliśmy wybudować podest pod stropem studni. Wytworzyła się specjalizacja. „Ela” zwykle kopała i wyciągała wiaderka przez bloczek zawieszony nad podestem. Królową podestu została „Ola”. Odbierała wiaderka i „pisanki” i przepinała je z bloczka na tyrolkę. Ze strachem obserwowaliśmy jak na huśtającym się podeście, wypinała pisanki, podciągała na brzuch, kopiąc je udem wypychała w górę i wpinała je w karabinek tyrolki. Jak ona to robiła to tyko ona to wie. Zastanawiałem się, czy zawsze będzie się to udawało. Powiedzmy, że wiaderka to pikuś, choć dwusetne wiaderko to nie taki sam pikuś jak pierwsze. Ale niektóre „pisanki” ważyły około 50 kilo ! Do dodatkowych obowiązków „Oli” należało wykłócanie się ze „Stiv'em”. „Stiv” był cesarzem tyrolki. To od niego zależało czy wiaderka pojadą w górę i jak szybko. Byli tacy co chcieli nam pomagać i po piątym wiaderku prosili o zmianę bo nie dawali rady. „Stiv” mógł ciągnąć cały dzień i nie narzekał ale dla podniesienia adrenaliny lubił się trochę pokłócić z „Olą”. Jak temperatura sporu była za wysoka to posyłał ”Oli” na dół wiaderko wody, żeby się ochłodziła. Transportem powierzchniowym zarządzał „Jacek”. Jego zadaniem było przejąć wiaderka od „Stiv'a”, wynieść je z leja przed otworem i rozmieścić w okolicznych depresjach tak, aby nie rzucało się w oczy, że ktoś tu coś kopie. Ja łatałem dziury. To znaczy starałem się być zawsze tam gdzie byłem najbardziej potrzebny. Czasem wspomagałem w kopaniu „Elę”, czasem „Stiv'a” i „Jacka”. Gdy dołączył do nas „Tomek” to mieliśmy zespół, któremu nic nie mogło się oprzeć. I robota szła aż miło. Niestety przyroda ma swoje rozwiązania i często jej opór, stawiany człowiekowi, bywa irytujący. W miarę wybierania zawaliska widzieliśmy, że Zawalona Studnia rozwija się dzwonowato. Sytuacja robiła się mało ciekawa. Gdy „przerwaliśmy wydobycie” i próbowaliśmy budować zabezpieczenia, nastąpił kolejny obwał. Zawsze gdy następuje obwał … Pisałem już o tym ? Co tam - napiszę jeszcze raz. Gdy następuje obwał to, przede wszystkim, trzeba uskoczyć, tak żeby znaleźć się poza jego zasięgiem. Nie zawsze się to udaje, ale warto próbować. Później chce się płakać. Obwał zwykle niweczy jakąś część naszej pracy. Czasem jest to kilka godzin, czasem kilka dni, a czasem kilka miesięcy straty. To rozbija psychikę. Przerywamy wówczas prace, wychodzimy żeby odreagować. Różne są metody na regenerację psychiki. Może nie będę ich opisywał, bo od czasu gdy do naszego zespołu dołączył psycholog, to łatwo mógłbym się narazić na oskarżenia o brak kompetencji. W każdym bądź razie regenerujemy się.